Kategorie
Aktorzy

Andrzej Młynarczyk. Biblia to dla mnie fascynują ca lektura

Gdy po ukończeniu liceum opuszczał rodzinny dom w Krakowie, mama dała mu łańcuszek z krzyżykiem. To dla niego był ważny życiowy drogowskaz.

Podziwia rodziców, którzy przeżyli ze sobą już tyle lat i ciągle się kochają. – Tata wracając do domu, nadal kupuje mamie kwiaty – mówi Andrzej Młynarczyk (36). On sam długo czekał na tę jedyną. Dziś jest zakochany, ale nie chce mówić o swoim życiu prywatnym.

Od jakiegoś czasu otwarcie opowiadasz o wierze.

Tęsknota za Panem Bogiem jest od zawsze wpisana w naturę człowieka. Ta tęsknota to jedno z najpiękniejszych uczuć, jakie nam dano. Biblię uważam za fascynującą lekturę, często zaglądam do tej księgi. A rozmowy o sprawach wiary są dla mnie wielką przyjemnością.

Twoja religijność często wystawiana jest na próbę?

Raczej wiara. A że lubię się sprawdzać, to przyjmuję każdą próbę jako wyzwanie.

Koledzy aktorzy nie patrzą na Ciebie z przymrużeniem oka?

Wbrew pozorom nie jest tak źle. Wielu z nich mocno wierzy w Pana Boga, ma bardzo dużą potrzebę miłości i chęć niesienia pomocy, dzielenia się dobrem. Oczywiście są tacy, którzy nie przyznają się do swojej wiary, gdyż boją się odrzucenia i narażenia na śmieszność. Trzeba to zrozumieć. My aktorzy w dużym stopniu jesteśmy zależni od innych, a nasze losy często współgrają z obecną modą. Dzisiejsza nie sprzyja, by mówić otwarcie o swojej wierze.

Uważasz, że to się zmieni?

Tak i nie dlatego, że mody przemijają, bo są niestałe i kruche. Ale dlatego, że wierzę w prawdę, a Bóg jest najważniejszy. W ludziach fascynuje mnie ich wewnętrzna przemiana, to, że potrafią odrodzić się, powstać niczym Feniks z popiołów. Dla mnie najpiękniejsze są  odrodzenia, które pozwalają iść własną ścieżką bez lęku i bez strachu.

Słyszałem, że dość często jeździsz do USA, gdzie poznałeś niezwykłych duchownych.

W ubiegłym roku byłem na pielgrzymce w Pensylwanii, gdzie znajduje się tzw. amerykańska Częstochowa, czyli Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej z repliką słynnego obrazu. Zaprzyjaźniłem się z ojcami franciszkanami z nowojorskiego Bronxu.

Czy to Ci słynni Bracia z Bronxu, o których napisano też książkę?

Tak, nowa gałąź zakonu Franciszkanów. Ich celem jest praca wśród ludzi zepchniętych na margines życia społecznego: bezdomnych, narkomanów, przestępców i prostytutek. Rozmawiając z nimi, mogłem poznać ich osobiste historie. To ludzie, którzy zanim zostali zakonnikami, przeszli wiele złego, jak i dobrego. Wśród nich jest dawny miliarder, hazardzista czy znany jazzman. Jest też Polak. Ich historie i praca, którą wykonują, nadawałyby się na kilka hitów filmowych w Hollywood.

Mówi się o Tobie „jeden z najprzystojniejszych aktorów”. Uroda Ci pomaga?

W większości przypadków pomaga, choć zdarzyło mi się, że nie zagrałem w jednej z produkcji właśnie z jej powodu. „Jest pan za ładny, za krystaliczny, za czysty. Powinien się pan jakoś ubrudzić” – usłyszałem od jednego z reżyserów. Wierzę, że otrzymując takie przyzwolenie, łatwo wpaść w złe towarzystwo i popłynąć w niebezpiecznym kierunku.

W środowisku aktorskim nie jest to chyba trudne?

Nie widzę specjalnego zepsucia, upadku obyczajów i braku moralności u osób z mojej branży. Z ludźmi, z którymi ja się spotykam, wszystko jest w porządku. Trzymają się trwałych zasad. Pomagają innym i są bardzo oddani pracy.

Rozmawiał: Artur Krasicki

Kategorie
Aktorzy

Marcin Daniec. Jestem najlepszym tatą na świecie! Mężem też…

Talent do bawienia innych odziedziczył po mamie. Od lat ciągle w drodze, bo publiczność wciąż go kocha. Prywatnie kochający mąż i oddany ojciec.

Naprawdę trudno umówić się z nim na wywiad, bo kalendarz Marcina Dańca (59) wypełniony jest po brzegi. A kiedy ma wolne, zaszywa się w rodzinnym Krakowie, w którym woli spędzić czas z rodziną: żoną i córeczką Wiktorią (9). Rozmawiamy więc na raty, poważnie i na wesoło, o życiu, o scenie. Bo on jest wciąż zabiegany i wciąż ma w życiu „kocioł”.

Od 38 lat zawodowo rozśmiesza pan ludzi. Czy dziś śmieszy to samo co kiedyś?

Kiedyś publiczność najbardziej lubiła żarty z polityków. „Dowalenie komuchom” było celem każdego satyryka. Na drugim miejscu w „tabeli” byli milicjanci. A dziś ludzie chętnie śmieją się z księdza, brata, szwagra albo sąsiada. Z siebie…rzadziej! A najbardziej bawi ich kabaret „Panocków z góry”!

A trudniej jest dziś rozśmieszyć publiczność?

Jeśli wybierasz elegancki pastisz, nie używasz nazwisk, nikogo nie obrażasz, a publiczność „pracuje” na podobnych falach, to nie jest trudno…

Ale żart polityczny w dzisiejszych czasach, mam wrażenie, dzieli publiczność.

Uważam, że artyści powinni być neutralni. Zarówno w życiu, jak i na scenie jestem zawsze obiektywny! Dostaje się sprawiedliwie każdej opcji politycznej. Tym bardziej, że nie byłem i nie jestem przez nikogo sponsorowany! Podczas moich recitali śmiech dociera od całej widowni, a nie z poszczególnych jej zakamarków…

A jest coś, co dziś śmieszy pana najbardziej?

Od zawsze bawiła mnie sztuczność i to właśnie z niej sobie dworowałem. Od dziecka parodiowałem też tych, którzy najpierw mocno się nadymali, a potem nic z tego nadęcia nie wychodziło!

Nie wiem czy ktoś panu już to mówił, ale ma pan coś takiego w sobie, że człowiek tylko spojrzy, a uśmiech sam się pojawia. Pana oczy się nie starzeją i wciąż mówią: chętnie bym coś nabroił.

Stawia mnie pani w trudnej sytuacji, bo jeśli ochoczo zgodzę się z panią, to wyjdzie, że jestem nieskromny. Jednak – żeby nie wyszło na to, że występuję na scenie przypadkowo – muszę się przyznać, że od najmłodszych lat wiedziałem, że mam łatwość przedstawiania świata w krzywym zwierciadle.

A te zdolności ma pan po…

Moja śp. mamusia miała rewelacyjną zdolność narracji. Żadna impreza nie mogła się odbyć bez… Haneczki. Gdyby nie trudna sytuacja rodzinna, na pewno zdawałaby do szkoły teatralnej.

Prywatnie jest pan pogodnym człowiekiem?

Mogę zdecydowanie potwierdzić, że na scenie nie muszę niczego udawać! Ale nie mam obsesji, by ciągle być wesołym.

Najśmieszniejsza historia, która zdarzyła się panu w ostatnim czasie?

Góral, który podaje orczyki na Kotelnicy, powiedział mi: „Panie Marcinie, na scenie lepi nis na stoku”!

Córka Wiktoria poszła w pana ślady?

Wikusia ma ogromną lekkość opowiadania. Nie peszą jej występy, nawet przed dużą widownią. Świetnie śpiewa i uwielbia zajęcia teatralne. Teraz ma przed sobą 6 spektakli w Szopce Szkolnej. Po udanych eliminacjach będzie reprezentować szkołę w eliminacjach Festiwalu Piosenki Angielskiej. Śpiewa piosenkę, którą miała zaszczyt śpiewać przed swoim idolem, Michałem Szpakiem.

Jakim jest pan tatą?

Odpowiem anegdotę. Natychmiast po występie w Kabaretonie na Sopot Hit Festiwal, a przed… bankietem, wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do Krakowa! Nasza córka Wiktoria na drugi dzień rano miała zawody pływackie. Panie z basenu powiedziały, że telewizja kłamie, bo kilka godzin temu widziały mnie na ekranie, a w narożniku ekranu było: „na żywo”. Wikusia zdobyła trzy medale! Powiedziała mi wtedy: Jesteś najlepszym tatą na świecie!

W takim razie jakim pan jest mężem?

Żona twierdzi, że jestem najlepszym mężem na świecie!

Potrafi pan zdenerwować żonę? Trudno nawet to sobie wyobrazić w pana wykonaniu.

Bardzo rzadko się kłócimy. Żonie przechodzi szybko, mnie kilkanaście minut później…

A kiedy pan nabroi, to co wtedy? Jest jakiś pana sposób, by wyjść cało?

Dojrzały facet, który kocha rodzinę, nie broi!

O różnicę wieku między panem a żoną nie zapytam, bo podobno nie lubi pan tego pytania…

U nas nie ma żadnej różnicy wieku!

A jakim jest pan dziadkiem? Cztery lata temu pańska starsza córka urodziła córeczkę Julię.

W skali szkolnej oceniam siebie na piątkę.

Zatem: mąż, tata, dziadek. Proszę się przyznać, w której roli czuje się pan najlepiej?

W każdej, ponieważ nie jestem egoistą (!!!). Mam też sporą umiejętność asymilacji.

Rodzina przyzwyczaiła się do pana trybu życia… na walizkach, bo przecież kabareciarze wciąż gdzieś podróżują…

Podróżują konduktorzy, kiero- wnicy pociągów, piloci, menedże- rowie, taksówkarze, akwizytorzy, kierowcy tirów, marynarze…

Dość, dość…

I okazuje się, że podróżują tak naprawdę wszyscy. To cudowne, że widzowie ciągle przychodzą na moje występy! Jednak pamiętam o tym, że nie można występować przez 365 dni w roku!

To teraz jeszcze zapytam o wiek, jeśli mogę, bo w tym roku skończy pan 60 lat. Nie boi się panu tego wieku?

Wkurzyłem się teraz na panią, za użycie słowa „boi”! Przecież mam teraz kilka miesięcy więcej, niż miałem w zeszłym roku!

To cofam pytanie i coś przyjemniejszego. Wiem, że pan bardzo dużo udziela się charytatywnie.

Biorę udział w kilkudziesięciu akcjach charytatywnych każdego roku. Od 1 stycznia zaliczyłem już cztery takie działania, ale… nie będę się rozgadywał, bo jeszcze ktoś pomyśli, że się chwalę…

To jest piękne co pan robi. Wszyscy znają Marcina Dańca wesołka, a pan ma do tego dobre serce! I jeszcze świetnie pan wygląda. Jaka jest recepta na długowieczność?

Potrafi pani jednak wkurzyć! Co to znaczy długowieczność? Dobrze, że dodała pani to „świetnie wygląda”. A teraz poważnie: trzeba mieć dla kogo żyć, uprawiać sport, porządnie się wysypiać i zakładać codziennie dwie pary różowych okularów.

Pana życiowe motto?

„Z samych siebie się śmiejecie” – to z Gogola. Zaś moje: „Nie można prześmiać całego życia”. Aleksandra Jarosz

Kategorie
Aktorzy

Anna Guzik. Zrezygnowała z pracy dla dobra bliźniaczek

Wbrew temu, co można było jeszcze kilka tygodni temu przeczytać w kobiecych magazynach, spodziewająca się bliźniaczek Anna Guzik (39) nie zamierza pracować aż do porodu. Aktorka będąca w szóstym miesiącu ciąży niedawno zrezygnowała z prowadzenia programu kulinarnego w Polsat Cafe „Grzeszki na widelcu”. W tej roli ma ją zastąpić znana z serialu „Ranczo” Elżbieta Romanowska (32). Zdjęcia z nią już się rozpoczęły.

– Ani oferowano elastyczne godziny nagrań, tak, by jak najmniej odczuła trudy pracy, ale ona wolała nie ryzykować. Podjęła decyzję, że teraz chce odpoczywać, tym bardziej że źle się czuła. Zbyt długo czekała na dziecko – zdradziła znajoma aktorki. Ania chciała zostać mamą, odkąd poznała przystojnego instruktora narciarstwa Wojtka Tylkę , którego poślubiła dwa lata temu.

Niestety, miała pewne problemy. Martwiła się nawet, że nigdy nie dane jej będzie poznać radości płynącej z macierzyństwa. Na szczęście los się odwrócił i już na wiosnę Ania zostanie mamą dwóch córeczek. Do tego czasu zamierza się wyciszyć i przygotować do najważniejszej roli w życiu – roli mamy.

Kategorie
Muzycy

Tadeusz Woźniak: Cieszę się szczęściem mego syna

Nie kariera i sukcesy na scenie, lecz walka o rozwój dziecka okazała się dla niego największym wyzwaniem w życiu. Kompozytor cieszy się sukcesami syna, otwiera serca innych na problemy chorych dzieci.

Zajmuję się czymś, czego nie widać − wyznaje „Dobremu Tygodniowi” Tadeusz Woźniak, kompozytor i piosenkarz. Znany z przeboju „Zegarmistrz światła”. Od lat wraz z żoną Jolantą angażuje się w pomoc niepełnosprawnym dzieciom i ich rodzinom. Marzy mu się, że w ten sposób zmienią podejście ludzi do rodzin posiadających chore maluchy.

− Bo ich rodzice często nie wytrzymują presji społecznej. Wstydzą się i nawet nie wychodzą z dziećmi na ulicę. Ojcowie w takich przypadkach często odchodzą z domu − podkreśla pan Tadeusz.

On sam nie miał z tym problemu. Od razu zaakceptował fakt, że jego najmłodszy syn Filip jest inny. Kiedy pojawił się na świecie 19 lat temu, okazało się, że ma zespół Downa.

Małżonkowie bezgranicznie go pokochali. Nie był ich jedynakiem. Obydwoje rodzice mieli już za sobą poprzednie związki, z nich synów. Tadeusz Woźniak spotkał pianistkę Jolantę Majchrzak w Teatrze Studyjnym w Łodzi.

Był wówczas znanym człowiekiem. W 1967 wygrał piosenką Agnieszki Osieckiej „Hej Hanno” Telewizyjną Giełdę Piosenki. Wraz z Jolantą mieli razem pracować. Komponował muzykę do „Alicji w krainie Czarów”. Ona uczyła aktorów śpiewać jego piosenki.

− Nie rozstaliśmy się od tego wieczoru − podkreślają ze wzruszeniem. Tadeusz ma dwóch starszych synów: Piotra i Mateusza. Piotr poszedł w ślady ojca. Jest muzykiem. Mateusza bardziej zajmował komputer. Został programistą. Syn Jolanty, Mariusz Jagoda, jest skrzypkiem. − Najważniejsza jest rodzina, daje poczucie szczęścia − podkreśla Tadeusz Woźniak.

„Mamela” i „Tatela” – tak do dziś na ukochanych rodziców mówi jego syn Filip

Tata poświęcił mu piosenkę i teledysk pt.„Mamela”. Filip wystąpił w nim razem z całą rodziną. Przewrotnie podpisali się Zespół Dauna.

− Chciałem w ten sposób oswoić ludzi z tym słowem. By przestało być obelgą – mówi kompozytor. Radość sprawia mu każdy najdrobniejszy sukces syna. Pierwszy galop na koniu, pierwsze próby na gitarze.

− Chwila, kiedy razem wsiadamy do auta, ruszamy w podróż, to najmilsze momenty życia − podkreśla pan Tadeusz. Chce by Filip żył takim życiem, jak każdy. Chłopak czynnie uczestniczy w spotkaniach towarzyskich rodziców. Już jako bobas spędzał z nimi Sylwestra u Wojciecha Siemiona.

Wielokrotnie wyjeżdżał z ojcem na koncerty. W domowym studiu nagrań ma swoje stanowisko pracy. Woźniakowie spędzają w samochodzie trzy godziny dziennie. Dowożą syna do gminnej szkoły w Łajskach, która włącza dzieci niepełnosprawne do pełnego społecznego funkcjonowania. Uważają, że jest najlepsza w Europie, uczestniczyli w jej rozwoju. Tam dzieci zdrowe i chore uczą się razem.

„Odmieńców” w tej szkole jest tylu, ilu ich w okolicy mieszka. Nad ich bezpieczeństwem i nauką czuwają asystenci. Rodzina Woźniaków lubi wspólne muzykowanie.

Czasem przy fortepianie zasiada brat Jolanty, aktor Krzysztof Majchrzak, a syn Jolanty z pierwszego małżeństwa gra na skrzypcach, Piotr akompaniuje mu na gitarze i pięknie śpiewa. Filip wie, że utwór „Filip i Leopold” jest dla niego.

Za każdym razem, gdy go słyszy bardzo się cieszy. − Z chorobą dziecka nie pogodziłam się do dzisiaj − wyznaje Jolanta Woźniak. Ale rodzice Filipa nauczyli się z nią żyć.

Z urodzenia warszawiak

Jako sześciolatek sam wsiadał w tramwaj 26 na Woli i dojeżdżał na plac Zamkowy, by pojeździć ruchomymi schodami.

Rodzice nie mogli poświęcić mu dużo czasu. Ojciec pracował, a matka wychowywała dziesięcioro dzieci. Mieszkali w 20-metrowej izbie, zrównana z ziemią w czasie wojny Wola była wielkim gruzowiskiem.

Rodzice posłali go do szkoły muzycznej, potem trafił do baletowej. W trakcie nauki zrezygnował jednak z bycia baletmistrzem i sam wybrał dla siebie technikum elektroniczne. Pierwszych chwytów gitarowych uczyła go siostra. Szło nieźle. Dziś jest uznanym kompozytorem i piosenkarzem.

Kategorie
Muzycy

Beata Kozidrak. Chce uratować małżeństwo córki

Przeprowadziła się do Warszawy, aby pomagać i wspierać swoją latorośl. Dąży do tego, żeby małżeństwo Kasi nie zakończyło się fiaskiem, tak jak jej własne.

Ostatnio sama przeszła bardzo wiele. Beata Kozidrak (55) postanowiła więc oszczędzić starszej córce Kasi Pietras (34) trosk i zadbać o to, aby nie popełniła jej błędów.

Kiedy kilkanaście lat temu Kasia powiedziała Beacie i jej mężowi Andrzejowi Pietrasowi (61), że chce zawodowo śpiewać, piosenkarka zaniepokoiła się.

– Wówczas oboje z Andrzejem pomyśleliśmy: „O, kurde! Przecież to nie jest łatwy zawód” – wyznała. – Wielu osobom wydaje się, że to jest proste. Leżysz, ładnie pachniesz i wszyscy za ciebie załatwiają sprawy, a tak nie jest. To jest ciężka praca – podkreśliła w wywiadzie. W końcu Kasia postawiła na swoim, a Beata pogodziła się z jej wyborem.

Kasia nie radzi sobie z karierą

W 2004 r. młoda wokalistka zaczęła śpiewać w zespole Kashmir. Wkrótce związała się z Kamilem Wyzińskim, grającym w grupie na gitarze. Kiedy poinformowała rodziców, że chcą się pobrać, Andrzej nie był z ich decyzji zadowolony.

Uważał, że młody i mało doświadczony muzyk nie zapewni jego córce życia na odpowiednim poziomie. Kiedy jednak zauważył, że Kamil stara się z całych sił, dał mu szansę. Sam nauczył ich, jak negocjować warunki umów i podejmować właściwe decyzje zawodowe.

Potem jednak Beata i Andrzej z niepokojem obserwowali, jak w małżeństwie Kasi i Kamila zaczęło się psuć. Zespół nie odnosił sukcesów, występując jedynie przed koncertami BAJMU. Między małżonkami dochodziło do coraz częstszych nieporozumień.

– Kaśka jest sfrustrowana, ponieważ jej kariera wokalna, stoi w miejscu – zdradził przyjaciel rodziny. – Jest to dla niej bardzo trudne i nie radzi sobie z tym.

Kamil próbuje ją wspierać, jednak ona źle reaguje na współczucie i dobre słowo – twierdził. Na domiar złego, w małżeństwie Beaty i Andrzeja z prawie 30-letnim stażem też zaczęło dziać się nie najlepiej.

– Nastał kres, zmęczenie, potrzebne było wyraźne oddzielenie życia zawodowego od rodzinnego, a tego u nich wcześ niej brakowało. Z tego powodu dzi siaj Andrzej żyje w Lublinie, a Beata w Warszawie… – zdradza „Na żywo” znajomy artystki. Przez pewien czas gwiazda mieszkała z Kasią, zięciem i wnukami.

Niedawno kupiła mieszkaniu w pobliżu, aby cały czas być obecną w życiu swojej rodziny. Dzięki temu może z większym zaangażowaniem wspierać Kasię i opiekować się wnukami.

– To jest naturalna droga. Jeśli jest się matką czy babcią, trzeba pomagać i być aktywną. Nie wstydzę się tego – stwierdziła. Pomoc babci jest wręcz nieoceniona. Beata robi wszystko, aby córka nie podzieliła jej losu i poukładała sobie życie z mężem.

Kategorie
Uncategorized

Maria Seweryn i Krystyna Janda. Pojednanie matki i córki

Nie rozmawiały od miesięcy. Osobno spędziły nawet święta Bożego Narodzenia. Ale na 6. urodzinach Och-Teatru coś się zmieniło.

Odkąd jej córka Maria Seweryn (40) związała się z Igorem Dzierzęckim, Krystyna Janda (63) próbowała wybić jej z głowy miłość do mężczyzny, który ma 5 dzieci z 3 kobietami.

Maria nie słuchała jednak głosu rozsądku. Gdy zaszła w ciążę z nowym ukochanym, oskarżanym przez byłą partnerkę o niepłacenie alimentów, jej stosunki z matką jeszcze bardziej się oziębiły.

Ale z nadejściem nowego roku wszystko zmierza do happy endu. Ostatnio matka i córka spotkały się na obchodach 6. rocznicy istnienia Och-Teatru. Krystyna wrzuciła nawet na swój facebookowy profil zdjęcie rozpromienionej córki.

„Wczorajszy dzień w naszych teatrach po prostu nadzwyczajny!” – napisała. – W obliczu nieustępliwej postawy córki, która nie zamierzała rezygnować ze wzbudzającego kontrowersje uczucia, matka skapitulowała – zdradza „Na żywo” znajoma pań. Czy Janda będzie wspierać córkę, która niebawem urodzi syna?

Kategorie
Sportowcy Znane pary

Anna i Robert Lewandowscy. Niezwykły prezent od babci

Nie jest tajemnicą, że już oszaleli na punkcie dziecka, które przyjdzie na świat w kwietniu tego roku. Robert Lewandowski (28) zastanawia się, jak pogodzić opiekę nad maleństwem z karierą piłkarską w klubie Bayern Monachium i reprezentacji Polski. Jego żona Anna (28) zaś zabrała się za urządzanie pokoju dla córeczki w apartamencie w Monachium.

Wiadomość o tym, że para spodziewa się córki, zelektryzowała producentów wózków, mebli, zabawek, ubranek i kosmetyków dla dzieci. Przesyłki zawierające takie prezenty codziennie docierają do domu Lewandowskich i, jak udało nam się dowiedzieć, wprawiają przyszłych rodziców w niemałe zakłopotanie. – Nie chcą czuć się zobowiązani, ale nie wypada im odsyłać tych prezentów. Nie są też osobami, które gromadzą niepotrzebne przedmioty. To, co jest im niezbędne, kupują sami – mówi osoba blisko związana z rodziną. Jest jednak przesyłka, na którą Ania i Robert czekają z niecierpliwością. Dość zaskakująca i skromna, ale dla nich najcenniejsza.

– To zrobione szydełkiem buciki, a także kocyk dla maleństwa – słyszymy. Rękodzieła takie z zapałem tworzy babcia Ani, Jolanta Krzywańska, znana swego czasu solistka łódzkiej opery. Mimo 82 lat jest w doskonałej formie, stosuje się do dietetycznych porad wnuczki, a robótkami ręcznymi obdarowuje bliskich. – Młodzi ludzie najczęściej śmieją się z takich rzeczy, uważając je za staromodne i bez smaku, ale nie Ania. Dla niej te wydziergane prezenty to kawałek Polski i najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa spędzonego u babci – mówi nasz rozmówca.

Babcia Jolanta stara się spędzać czas z bliskimi i bardzo chętnie podróżuje. Bywa częstym gościem na obozach sportowych organizowanych przez Anię. W tym roku nie ominęła wyprawy na Warmię, gdzie w swoim wakacyjnym domu młodzi urządzili Wigilię dla całej rodziny. Narodziny prawnuczki będą dla niej z pewnością wielkim wydarzeniem. Zarówno pani Anna, jak i pan Robert szanują starszych ludzi i pamięć o nich. Tak zostali wychowani. W marcu 2016 roku piłkarz pojawił się w Grudziądzu, by pożegnać babcię, mamę taty. Zadedykował jej nawet jedną z bramek w ważnym meczu.

Jolanta Krzywańska to babcia Anny Lewandowskiej i znana solistka łódzkiej opery. Mimo 82 lat jest w doskonałej formie. Ostatnio zajmuje się dzierganiem takich kapciuszków.

Kategorie
Znane pary

Ada Rusowicz i Wojciech Korda. Burzliwy duet

Ada Rusowicz i Wojciech Korda.Byli parą na scenie i w domu.

W 1964 roku Wojciech Korda dołączył do zespołu Niebiesko-Czarni. Jedną z chórzystek była tam czarnowłosa, atrakcyjna dziewczyna Ada Rusowicz. Choć polubili się od razu, jednak uczucia mieli ulokowane gdzie indziej. On spotykał się z Heleną Majdaniec, ona z najsłynniejszym członkiem zespołu, Czesławem Niemenem. Jednak trzy lata później wszystko się zmieniło.

Ada rozstała się z ukochanym, a on odszedł z zespołu. I choć bardzo z tego powodu cierpiała, nowa sytuacja miała swoje dobre strony. Do tej pory śpiewała w chórkach, a teraz awansowała do roli solistki. Wojciech i Ada razem z Niebiesko-Czarnymi dużo jeździli po Polsce. Naturalne było, że często przebywali razem. W końcu narodziła się miłość i w 1971 roku stanęli na ślubnym kobiercu. Pięć lat później rozpadł się ich zespół i wówczas postawili na karierę solową. Występowali na scenie jako Ada i Korda. Musieli pogodzić pracę zawodową z wychowaniem dzieci. Na świat przyszedł najpierw Bartek, potem Ania. Wszystko jednak grało, bo Ada miała silny charakter. Miała pod opieką nie tylko dzieci, ale też męża artystę. Byli razem do 1991 roku, kiedy Rusowicz zginęła w wypadku.

Kategorie
Aktorzy

Aleksandra i Michał Żebrowscy. Żona będzie pracować w domu

O ukochanej mówi, że jest piękna, mądra i dobro rodziny stawia na pierwszym miejscu. Teraz aktor mocno trzyma kciuki za jej nowe plany.

Kiedy byłam nastolatką, miałam różne pomysły na życie. Z jednej strony marzyłam, by zostać mamą i zajmować się tylko domem. Z drugiej chciałam odnieść sukces jako bizneswoman – wyznała ostatnio Aleksandra Żebrowska (29). Pierwsze marzenie już spełniła. Od siedmiu lat jest szczęśliwą żoną aktora Michała Żebrowskiego (44) i mamą dwóch chłopców: 6-letniego Franciszka oraz 3-letniego Henryka. Teraz przyszła pora na realizację drugiego marzenia. Pod koniec ubiegłego roku żona aktora stworzyła swój mały biznes. – Zainspirowały mnie moje doświadczenia związane z urodzeniem dzieci. Zaprojektowałam specjalne akcesoria z delikatnych, naturalnych tkanin dla kobiet w ciąży i nowo narodzonych niemowlaków. Myślałam nie tylko o dziecku, które przychodzi na świat, ale też o kobiecie.

By nie rodziła w starym podkoszulku męża czy koszuli nocnej o rozmiarze XXL, ale by miała komfortowy strój i czuła się dobrze zarówno jako mama, jak i kobieta – wyjaśnia Ola na stronie internetowej swojej firmy. Do tej pory zajmowała się głównie domem i wychowywaniem synów. Kiedy 6 lat temu Michał Żebrowski otworzył swój prywatny teatr, od czasu do czasu angażowała się w pomoc mężowi, zajmując się marketingiem. Teraz kiedy Teatr 6.piętro już zdobył renomę, a dzieci są coraz starsze, Ola zapragnęła robić coś swojego. Na cześć ukochanych synów firmę nazwała Francis&Henry.; Sama zaprojektowała logo i inne detale, bo zawsze lubiła rysować i ma w tej dziedzinie spory talent. Jeszcze jeden aspekt przedsięwzięcia jest bardzo ważny. Nie ucierpi życie rodzinne, bo żona aktora będzie pracować w domu. Michał Żebrowski całym sercem kibicuje pomysłom Oli.

Dla niego praca jest wielką pasją, dlatego rozumie ambicje ukochanej

A jednocześnie wyznaje tradycyjne wartości i chce by dom był prawdziwym domem. – Jestem rodzinnym człowiekiem. To rodzina daje mi siłę i napęd do codziennego działania – mówi aktor. Cieszy go, że Ola nie poszła do pracy w jakieś korporacji, tylko biuro założyła w domu, a jej sklep działa w internecie. Komputer sprawia, że może pracować wszędzie. – Dzięki temu projektowi będę mogła spędzać dużo czasu z chłopcami w domu, a jednocześnie realizować swoje marzenia i pasje – mówi Ola. Dla Michała to, że żona cały czas będzie opiekować się synami, jest bardzo ważne. Choć sam miał szczęśliwe dzieciństwo, pamięta, że często biegał z kluczem na szyi, bo oboje rodzice byli bardzo zapracowani. Mama aktora jest lekarzem. Przez lata pełniła funkcję ordynatora na oddziale noworodków w warszawskim Szpitalu Przemienienia Pańskiego. Kiedy aktor sam został ojcem, jak najwięcej czasu stara się spędzać z rodziną. Tak planuje pracę w teatrze, by zarówno on, jak i inni członkowie zespołu mieli czas na zasłużony urlop i rodzinne wyjazdy.

– Co ciekawe, zdecydowana większość zespołu to kobiety. Część z nich to pracujące matki, które bardzo podziwiam. Za ich motywację, umiejętność szybkiego i sprawnego załatwiania spraw, by potem biec do domu – mówi Żebrowski. Michał z rodziną najchętniej każdą wolną chwilę spędza w swoim domu w górach. Zimą organizuje dla Franka i Henia kuligi, uczy ich jeździć na nartach. Latem i jesienią razem chodzą na grzyby, łowią ryby w strumieniu, wspinają się po górach. – Największą przyjemność daje mi czas spędzony we czwórkę. Lubimy z mężem słuchać rozmów chłopców odzwierciedlających świat, który tylko dzieci są w stanie stworzyć. Czy to jest wycieczka, czy zabawa klockami lego w domu. Już wiem, że będzie mi tego bardzo brakowało, kiedy chłopcy dorosną – wyznaje Ola.

Dlatego poważnie myśli o jeszcze jednym dziecku

W tym roku skończy dopiero 30 lat. Sama pochodzi z wielodzietnej rodziny. Jest najstarszą z ośmiorga rodzeństwa. Ma 6 sióstr i brata, z którymi jest blisko związana. Z jej najmłodszą siostrą bardzo zżyty jest także pierworodny syn Oli. Dlaczego? – Franciszek jest pół roku starszy od mojej najmłodszej siostry Zuzi. Prawie równocześnie moja mama i ja byłyśmy w ciąży. Zuzia to najlepsza przyjaciółka Frania, a jednocześnie jego ciocia – śmieje się żona aktora. Jej mama i siostry wspierają plany Oli, zarówno te biznesowe, jak i dotyczące kolejnego potomka.

Pobrali się w 2009 roku. Sakramentalne tak powiedzieli sobie w kapliczce ośrodka rekolekcyjnego Matki Bożej z Gór na polanie Rynias, niedaleko ich domu. – Ola to piękna i mądra kobieta – mówi aktor o żonie.

Kategorie
Aktorzy Uncategorized

Danuta Stenka. Z każdym dniem doceniam męża coraz bardziej

Wsparcie ukochanego męża, które otrzymywała przez całe życie, jeszcze nigdy nie było jej tak potrzebne, jak w ostatnim roku.

Jest przyjacielem, świetnym człowiekiem, który sprawdził się w bardzo trudnych dla mnie sytuacjach. Jeżeli dana mi będzie w życiu starość, to widzę go przy sobie i wtedy robi mi się ciepło na duszy – wyznała Danuta Stenka (55) w najnowszym wywiadzie dla magazynu „Pani”. Te poruszające słowa aktorki mówią o ostatnich, trudnych miesiącach, kiedy gwiazda zmagała się z problemami ze zdrowiem.

Danuta poczuła się gorzej rok temu. Musiała prosić o zastępstwo w „Kordianie” wystawianym od grudnia 2015 roku w Teatrze Narodowym, w którym pracuje. Aktorka była nieobecna przez kilka tygodni, kiedy musiała skupić się na odzyskaniu zdrowia. Do Stenki wróciły wtedy opowieści o heroicznej walce babci z nowotworem, które pamięta do dziś z przekazów mamy.

Niestety, seniorka rodu zmarła rok przed narodzinami Danusi. Doświadczenia z chorobą miała też mama aktorki. Wtedy, mieszkająca już w Warszawie artystka, zabrała ją do stolicy, zapewniła dostęp do najlepszych specjalistów. Kuracja farmakologiczna była tak ciężka, że matka gwiazdy przeszła na emeryturę. Na szczęście udało się pokonać wroga.

Ta myśl podtrzymywała aktorkę na duchu, kiedy w ostatnim roku sama stanęła w obliczu kłopotów ze zdrowiem. Otrzymała wtedy ogromne wsparcie od kolegów z teatru. Po raz kolejny przekonała się też, jak w trudnych chwilach ważna jest rodzina, i że jest żoną niezwykłego człowieka.

– W ostatnim roku dużo więcej czasu niż kiedyś spędziłam w domu. I jest mi z tym bardzo dobrze. Im dalej w las, tym bardziej jestem szczęśliwa, że moim mężem jest mój mąż – wyznaje.

Janusz Grzelak, z którym w wkrótce będą obchodzić 29. rocznicę ślubu, wiele razy udowadniał, że Danuta zawsze może na niego liczyć. Czasem próby dla ich związku była trwająca ponad trzy lata depresja gwiazdy. – Mnie się wydawało, że to jest tylko bezsenność, przepracowanie, przemęczenie i że już kolejna noc będzie tą, podczas której przyjdzie sen.

Budziłam się jednak po 3 godzinach i płakałam z bezsilności, bo wiedziałam, że rano muszę wyruszyć do pracy. Mój mąż próbował mnie uspokoić, ukołysać do snu. Rano, zanim otworzyłam oczy, chciało mi się wyć. Jakbym straciła sens życia. Smutek się nasilał, czułam, jak spadam na dno – wspomina gwiazda.

Na szczęście aktorce dzięki troskliwej opiece Janusza i profesjonalnej terapii udało się pokonać depresję. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, docenia męża. Przede wszystkim to, że przejmując na siebie obowiązki związane z domem i wychowaniem dwóch córek pozwolił jej rozwijać własną karierę. Mąż Stenki z wykształcenia też jest aktorem.

– Kiedy Danusia zaczęła grać w Teatrze Dramatycznym w Warszawie i okazało się, że nie bardzo nas stać na wynajęcie mieszkania dla niej, utrzymanie naszego poznańskiego i dojazdy, postanowiłem zmienić zawód, poprawić standard życia „poza granicami kultury” i dać szansę jej. Okazuje się, że było warto – opowiadał Janusz.

Grzelak został doradcą finansowym i bardzo dobrze radzi sobie w swojej branży. Kiedy na świat przyszły córki: Paulina (24), a później Wiktoria (19), to on przejął nad nimi opiekę. – Jeżeli chodzi o czas, Danusia jest mamą niedzielną – mawiał. Aktorka żałuje, że nie było jej w życiu dzieci, zwłaszcza, kiedy były małe.

– Czas tak szybko minął i już nie wróci – wyznaje dziś ze smutkiem. Mąż odwoził dziewczynki do szkoły, na zajęcia dodatkowe, a kiedy wracały do domu, ich mama była już w teatrze. Tym bardziej jest Januszowi wdzięczna. – Lekcja, którą daje mi mąż: kochać kogoś to pozwolić mu żyć jego własnym życiem. Tak jak on pozwala mnie. Nie każe mi dokonywać wyborów pod swoje dyktando. Uczę się tego od niego – opowiadała.

 

W domu pomagała jej również mama Janusza, która zajmowała się przygotowywaniem posiłków na co dzień. Początki znajomości Danuty i Janusza nie zapowiadały długiego i szczęśliwego związku. Poznali się w pubie w Toruniu, do którego przyjechała na festiwal jako aktorka teatru szczecińskiego. On już tam siedział, kiedy weszła.

– Kolega, z którym przyszłam, przedstawił nas sobie. Janusz po 15 minutach zaproponował mi wspólny wyjazd na wakacje. Wyglądał jak chłopię z 10 lat ode mnie młodsze. Pomyślałam: „I cóż ty, synku, sobie wyobrażasz, że tak zarządzasz moim życiem?!”. Drażniła mnie ta jego natarczywość. Krępowała. Wpadł mi w oko, dlatego mnie wkurzał, że tak sobie swobodnie poczyna – wspominała Stenka.

Jej przyszły mąż w jednej chwili zrozumiał, że spotkał kobietę, która zostanie jego żoną. Do celu dążył uparcie i z determinacją, nie zważając na zamiłowanie Danusi do flirtowania z innymi. W końcu skradł jej serce. Najpierw wzięli ślub cywilny, a w październiku 1989 roku kościelny.

– Wierzę, że zostaliśmy wymyśleni dla siebie. Dwie połówki jabłka, które miały się spotkać – mówi aktorka. Miniony rok był dla niej bardzo trudny. Po powrocie do zdrowia, choć wychudzona, znowu występuje na deskach w niezwykle wyczerpującej, wspaniałej roli w „Matce Courage i jej dzieciach”.

Na początku lutego zagra też monodram „Koncert życzeń” w teatrze Warlikowskiego. Docenia każdą chwilę, uważa, że każdy z nas ma swojego anioła stróża, ale z rezerwą mówi o przyszłości. – Nie składam sobie żadnych obietnic, nie rozliczam się z poprzedniego roku i nie przyrzekam niczego na kolejny – wyznaje.