Kategorie
Aktorzy Celebryci

Weronika Rosati. Miłość na zakręcie?

Posępne miny i dystans towarzyszyły Weronice i jej partnerowi w dniu urodzin aktorki. Czy ich uczucie gaśnie?

Ten dzień był dla Weroniki Rosati wyjątkowo ważny. 9 stycznia gwiazda kończyła 33 lata. Jednak na swoim Instagramie nie pochwaliła się zdjęciami z romantycznej kolacji ani bukietem pięknych kwiatów, jak to wcześniej miała w zwyczaju. Wrzuciła jedynie zdjęcie swojej wielkiej idolki, Elizabeth Taylor.

W tym dniu aktorka i jej ukochany, wybitny chirurg i ortopeda Robert Śmigielski (50), odwiedzili cukiernię. Ale trudno było doszukać się na ich twarzach radości z przeżywania osobistego święta Weroniki. Doktor kupił słodkości, a potem para w minorowym nastroju i z wyczuwalnym dystansem ruszyła przed siebie.

Pierwsze sygnały, że związek Weroniki i Roberta, których dzieli 18 lat różnicy, nie będzie należał do łatwych, pojawiły się już jesienią zeszłego roku. Wówczas paparazzi przyłapali parę na ulicy podczas kłótni. Wkrótce potem, w listopadzie, podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Camerimage w Bydgoszczy fotoreporterzy uchwycili wyraźnie niezadowoloną aktorkę u boku partnera. Para prawie nie odezwała się do siebie do końca imprezy.

– Weronika nie jest łatwa we współżyciu. Przywykła do ciągłej atencji i adoracji. Źle znosi, kiedy po jakimś czasie przychodzi codzienność i motyle ulatują z brzucha – opowiada koleżanka Rosati.

Znajomi aktorki od początku zwracali uwagę, że związek z mężczyzną z takim bagażem doświadczeń ma nikłe szanse na powodzenie. Śmigielski jest ojcem czwórki dorosłych dzieci, rozwiódł się z żoną zaraz po tym, jak zauroczyła go młoda gwiazda.

Jako lekarzowi trudno mu zrozumieć show-biznes, w którym Weronika czuje się jak ryba w wodzie. Jest onieśmielony uwagą mediów oraz szumem wokół siebie i ukochanej. Trudno jest pogodzić ze sobą dwa tak różne światy.

 

– Czuję się średnio z tym zainteresowaniem. Moja praca nie jest pracą pierwszego planu. Wybrałem inną drogę życia. Mam zajmować się ludźmi, którzy tego potrzebują i to jest mój cel. Wolałbym być w cieniu – tłumaczył ortopeda.

Tymczasem dla Rosati życie w blasku fleszy to konieczność. Wszystkie najważniejsze wydarzenia relacjonuje w mediach społecznościowych. Nową miłością także pochwaliła się na Instagramie w kwietniu zeszłego roku.

Tymczasem od niedawna próżno tam szukać zdjęć pary. Za to Weronika chętnie fotografuje się ze znajomymi oraz sławnymi aktorami z Ameryki. Kiedy w grudniu Śmigielski obchodził 50. urodziny, na jego cześć Magda Gessler wyprawiła przyjęcie w swojej restauracji AleGloria, na której pojawiło się wiele gwiazd.

Rosati pozowała z Grażyną Szapołowską, Grzegorzem Markowskim, ale nie z ukochanym… Czy ten brak czułości, który od jakiegoś czasu daje się zauważyć w ich związku oznacza, że uczucie powoli gaśnie?

Kategorie
Aktorzy

Borys Szyc. Poważne plany małżeńskie?

Jeszcze nie – odpowiada Borys Szyc na pytanie, czy jego partnerka Justyna Nagłowska nosi już jego nazwisko. Wydaje się jednak, że aktor, który w tym roku będzie obchodził 39. urodziny, jest bliżej decyzji o ślubie niż kiedykolwiek wcześniej. Mija dwa lata, od kiedy nie pije.

– Jestem trzeźwym alkoholikiem, bo to jest choroba, którą ma się do końca życia – mówi otwarcie w rozmowie z Małgorzatą Domagalik. Uporządkował wiele spraw w życiu: relację z 12-letnią córką Sonią, ojcem, który opuścił rodzinę, kiedy Borys był dzieckiem. Wreszcie jest dorosły! Z Justyną Nagłowską jest związany od mniej więcej dwóch lat. Ale byli już parą 15 lat temu!

Poznali się kiedy Borys Szyc grał z Krystyną Jandą w Teatrze Telewizji (pani Justyna była asystentką aktorki). Potem ich drogi się rozeszły. Justyna Nagłowska wyszła za mąż, urodziła dwoje dzieci, rozwiodła się. Borys Szyc doczekał się córki i zrobił spektakularną karierę. Pani Justyna była przy nim, kiedy podjął najtrudniejszą decyzję o życiu w trzeźwości. Czy zdecydują się iść wspólnie przez życie jako małżeństwo?

Kategorie
Aktorzy Celebryci

Piotr Stramowski: Nie jestem twardzielem

Roześmiany, długowłosy blondyn w serialu „2XL”. Przystojny brodacz w „W spirali”. Z charakterystycznym irokezem na łysej głowie w „Pitbullu…” Brodacz, ale grzeczny, w „Po prostu przyjaźń”, filmie, który właśnie wszedł do kin.

O Piotrze Stramowskim (29) zrobiło się głośno po roli komisarza Dariusza Wolkowskiego „Majami” w filmie „Pitbull. Nowe porządki” Patryka Vegi. Rola wyniosła go na szczyt. Jednocześnie aktor zaznacza, że nie ma nic wspólnego z ekranowym bohaterem. – Nie jestem twardzielem. Jestem feministą – wyznaje. Boleje nad tym, że mężczyźni pozwalają sobie w stosunku do pań na więcej, niż powinni. Potrafią je ośmieszyć i poniżyć.

Absolutnie się z tym i na to nie zgadza. Więc jednak jest twardzielem. Opowiedzenie się po stronie kobiet w naszym kraju wymaga odwagi. Piotr Stramowski dwa lata spędził w Teatrze Polskim w Bydgoszczy (2012-14). Grał tam duże ne role, m.in. u Mai Kleczewskiej. Tak, jak w filmie dostał szansę od Patryka Vegi, tak w teatrze zaufał mu i w niego uwierzył Paweł Łysak (dziś dyrektor Teatru Powszechnego w Warszawie).

Bydgoska scena była trampoliną, od której się odbił. To na niej dostrzegli go reżyserzy filmowi. Więc wszystko w życiu dzieje się po coś. I zawodowo, i prywatnie.

Działają na siebie jak magnes

W 2015 roku na planie filmu „W spirali” Konrada Aksinowicza poznał Katarzynę Warnke. Oboje zdziwili się, jakim cudem nigdy wcześniej się nie spotkali, środowisko aktorskie nie jest w końcu tak wielkie. A jednak… Zagrali małżonków przeżywających poważny kryzys. To nie było łatwe wyzwanie aktorskie, tym bardziej, że prywatnie unosili się kilka centymetrów nad ziemią, bo właśnie rodziła się ich miłość.

Z niewiadomych, a może właśnie oczywistych, powodów ukrywali przed ekipą uczucie. Dzieląca ich różnica wieku, ona jest starsza o 10 lat, nie była problemem. Dla nich. Bo już media i znajomi mieli z tym kłopot. W przeciwieństwie do wielu gorących par polskiego show- -biznesu udało im się utrzymać w tajemnicy termin i miejsce ślubu. Pobrali się w sierpniu 2016 r. Towarzyszyła im najbliższa rodzina i przyjaciele. Paparazzi nie zepsuli im święta.

Po ślubie jest… wspaniale. On mówi, że przeżywa najszczęśliwszy okres w życiu. Ona zachwyca. Mówią, że dobrali się na zasadzie przeciwieństw. On jest anielsko cierpliwy, ona… no cóż. To nie jest jej najmocniejsza strona. On jest nieuleczalnym optymistą, ona dzieli włos na czworo. Wniosek? Przeciwieństwa potrafią działać jak magnes.

Kategorie
Celebryci

Kuba Wojewódzki. Zostanie ojcem?

Czyżby dziennikarz cieszył się z porażki, jaką jego ukochana poniosła w show-biznesie, bowiem… było to częścią jego planu?

Gdy jego ukochana, modelka Renata Kaczoruk (30) zgłosiła się do telewizyjnego show Azja Express w TVN, Kuba Wojewódzki (53) mocno trzymał kciuki za jej karierę. Później, gdy Kaczoruk swoją postawą zraziła do siebie pozostałych uczestników programu oraz telewidzów, gwiazdor TVN z zaangażowaniem bronił swej partnerki przed krytyką w mediach oraz atakami w internecie. Na wiele to się jednak nie zdało: łatka wyniosłej, lekceważącej wszelkie zasady i opryskliwej „Żenulki” przylgnęła do niej na dobre.

Modelka długo robiła dobrą minę do złej gry, aż wreszcie oświadczyła, że ma dość show-biznesu i musi się od niego odciąć. Czy Kuba Wojewódzki uznał to za porażkę? Niekoniecznie. Jak podejrzewa zaprzyjaźniona z nim osoba, showman mógł w ten sposób realizować chytry plan.

– Musiał wiedzieć, że kamera obnaży trudny charakter Renaty i zaleje ją fala nienawiści – twierdzi nasz informator. – Może o to mu chodziło: zniechęcić ją do show-biznesu. Teraz będzie mu łatwiej namówić ją na dziecko. Ostatnie tygodnie para spędza w Brazylii. Czy wrócą już we troje?

Joanna Bondowska

Kategorie
Aktorzy

Anita Sokołowska: Cenię zwyczajne szczęście

Zaangażowała się w kampanię społeczną Ogólnopolskiej Organizacji Kwiat Kobiecości, by ratować kobiety przed rakiem szyjki macicy. Tegoroczna akcja przebiega pod hasłem: „Wpadnij na przegląd do ginekologa” i ma za zadanie przekonać panie do badań profilaktycznych.

tina: Zdarzyło się Pani odkładać wizytę u lekarza z miesiąca na miesiąc, bo nie było czasu?

Anita Sokołowska: Przyznaję: dopiero będąc w ciąży, poczułam, co znaczy regularność badań i odtąd staram się tego pilnować – dla siebie, dziecka i rodziny, bo własne zdrowie to także ich sprawa, nie tylko moja. Dziś wiem, że warto, mimo nawału obowiązków, poświęcić dla siebie ten czas, choćby raz w roku.

To ważne! Tym bardziej, że rak szyjki macicy jest chorobą w pełni uleczalną, o ile zostanie w porę wykryty, co gwarantują systematyczne badania. I taka jest właśnie idea akcji, by mówić o tym wszem i wobec, uświadamiać, przypominać. Zapobiegać każdej możliwej tragedii, dopóki jest czas.

Jak zamierza Pani to robić razem z innymi ambasadorkami akcji?

Po inauguracji w Warszawie 21-22 stycznia ruszamy w Polskę na spotkania, prelekcje i rozmowy z kobietami. Odwiedzimy też szkoły, przeprowadzimy wykłady na temat zdrowia.

Rozdamy zaproszenia na bezpłatne badania cytologiczne, co stanowi konkretną pomoc, zwłaszcza dla młodych dziewcząt, które nie wiedzą, dokąd pójść, bądź trudno im się zdecydować. Wierzę, że przykład osób, które znają z ekranu, zachęci je do walki o swoje zdrowie i życie.

Która z serialowych postaci: doktor Lena Starska z „Na dobre i na złe” czy też Zuza z „Przyjaciółek” jest Pani bliższa?

Może jestem gdzieś pośrodku. Na pewno różnię się od Zuzy – jej sposobu życia, bycia, pracy, stylu ubierania. Początkowo denerwowała mnie wręcz tak, że trudno mi było ją grać!

Uważałam, że takich kobiet jak ona nie ma – zdeklarowanych singielek, pracoholiczek, zawsze nienagannie eleganckich, na szpilkach… „Ugryzłam” ją więc lekko komediowo i to sprawiło, że stała się strawna dla mnie, zaś ludzie też ją kupili.

A Lena? Wiadomo – jest mądra, ciepła, kochająca… Może trochę tych jej cech w sobie mam? (uśmiech).

Podobno prywatnie jest Pani osobą nieśmiałą.

Bardzo! Przeżyłam już trochę lat, spotkałam po drodze ileś tam osób, powinnam więc uodpornić się na nowe znajomości, relacje. Tymczasem do dziś, jeśli mam wejść w towarzystwo, którego nie znam, zamieniam się w małą dziewczynkę, która siedzi sobie w kąciku i marzy o tym, by nikt jej o nic nie spytał… Ten typ tak ma (uśmiech).

Ale ta „dziewczynka” potrafi zmieniać się na macie w… Bruce’a Lee, mistrza kung-fu!

No bez przesady! (śmiech) Mistrza to może nie, natomiast rzeczywiście, od pewnego czasu trenuję ten sport. Po części z troski o własną kondycję, a trochę za namową mojego Bartka, który ćwiczy od dawna (Bartosz Frąckowiak to partner aktorki, reżyser teatralny – przyp. red.). Fajnie mieć w związku wspólne pasje. Robić coś razem, porozmawiać o tym, zwłaszcza że kung-fu to nie tylko ruch, lecz także filozofia i tryb życia, który nam odpowiada.

Pracujecie Państwo razem?

Poznaliśmy się w pracy. Potem tak się złożyło, że Bartek dostał propozycję objęcia funkcji wicedyrektora Teatru Polskiego w Bydgoszczy, którego byłam aktorką; w sumie zrobiliśmy wspólnie trzy spektakle. Ale mamy również odrębne obszary zawodowe – i tego też nam potrzeba.

„Oczkiem w głowie” mamusi i tatusia jest mały Antoś?

Staramy się, żeby nie wyrósł na egoistę, ale oczywiście, stanowi centrum naszego świata, największy skarb i szczęście, jakie mogło się nam przytrafić. Jest bardzo energicznym chłopcem, wszędzie go pełno, ale cóż? W końcu ma po kim – oboje: mama i tata charakterni (śmiech).

Próbuję uczyć go dobrych manier, mówienia „proszę”, „dziękuję”. Niedawno znajomy pan doktor powiedział w gabi necie, że tak dobrze ułożonego dziecka dawno nie widział. No, niechby go jednak zobaczył w domu!… (śmiech).

Czy to dla Antka nauczyła się Pani gotować? Zwłaszcza jego ulubioną zupę ogórkową?

Rzeczywiście, uwielbia ogórkową, aczkolwiek ostatnio przerzucił się na pomidorówkę. Natomiast nie jest prawdą to, że wcześniej nie gotowałam. To właśnie teraz, odkąd mam dziecko, staram się nie tracić za dużo czasu na stanie przy garach. Wolę poczytać synkowi książkę i poukładać z nim klocki. Myślę, że większa z tego korzyść niż z ciągłej krzątaniny w kuchni i odsyłania malucha przed telewizor.

Planujecie powiększyć rodzinę?

Zostawiam to swojemu biegowi. Nie mówię tak, nie mówię nie…W życiu nie da się ułożyć wszystkiego od A do Z.

Słyszałam, że jest Pani pasjonatką narciarstwa…

Udało się nam z Bartkiem wyrwać tuż przed świętami na kilka dni na lodowiec. Lepszych nart w życiu nie miałam: pogoda, słońce, świetnie przygotowane stoki, mało ludzi. Przez pierwszy dzień szaleliśmy w zachwycie, bez tchu!

Jakieś marzenia na nowy rok?

Na pewno przyjemność sprawiłaby mi daleka wyprawa we troje, na inny kontynent. Ale jeśli się nie uda, może być bliżej i na krócej. Nie mam specjalnych wymagań od losu. Nie szukam wspaniałości, ekstremalnych doznań. Oglądam się za codziennym szczęściem w gronie rodziny – razem, w zgodzie i w zdrowiu.

Kategorie
Celebryci Znane osoby

Martyna Wojciechowska. Jedyny, co ją udomowił

Różni mężczyźni się jej oświadczali i obiecywali złote góry.

Poznali się w 2007 roku podczas wyprawy do Egiptu. Wtedy to Martynę Wojciechowską (42), dziennikarkę i zapaloną podróżniczkę, zafascynował Jerzy Błaszczyk (†46), skromny informatyk, a jednocześnie rekordzista Polski w nurkowaniu. Ona przygotowywała reportaż dla swojego pisma, którego bohaterem miał być właśnie on.

Zawsze miała słabość do silnych i zdecydowanych mężczyzn. Taki był właśnie Jerzy Błaszczyk. Podczas wyprawy robił wszystko to, o czym ona nie zdążyła nawet jeszcze pomyśleć. I tym ją ujął. – Niczego mi nie obiecywał poza poszukiwaniem wrażeń – wspomina. – Nawet nie próbował mnie poderwać! A przecież wielokrotnie mężczyźni się jej oświadczali, obiecywali przysłowiowe złote góry. Ona jednak nigdy nie chciała, by mężczyzna cokolwiek jej zapewniał.

To ona miała naturę zdobywcy

– Mnie się nie bierze – protestowała. – To ja decyduję, z kim chcę być! Tak została wychowana przez rodziców, którzy dawali jej mnóstwo miłości i akceptacji. Zawsze też mieli do niej ogromne zaufanie i nie krytykowali jej decyzji. Mimo że jako nastolatka przeżywała okres buntu i uważała, że nikt jej nie rozumie. To były początki jej ucieczek, które przekształciły się w późniejsze podróże na krańce świata. Odkąd pojawiła się na szklanym ekranie, budziła emocje.

Jej programy odnosiły sukcesy, ale ona płaciła za te sukcesy bardzo wysoką cenę. W 2004 roku podczas wyprawy do Islandii w wypadku samochodowym złamała kręgosłup. Jej kolega operator zginął. Bardzo długo dochodziła do zdrowia, musiała przejść kilka skomplikowanych operacji. W 2011 roku zapadła na ciężką chorobę tropikalną, której nawrót nastąpił niedawno.

Nigdy jednak nie narzekała na los, bo uważała, że te doświadczenia wzmacniają jej charakter

– Gdyby nie te przejścia, nie byłabym dzisiaj tym, kim jestem. Nas kształtują kolejne doświadczenia i wspomnienia – podsumowywała. Wiedziała, że żadna miłość nie zatrzyma jej w domu. Tłumaczyła, że jest odważna i szuka odwagi także u innych. Zainteresowanie panów towarzyszyło jej zawsze, tym bardziej że miała z nimi świetny kontakt. Nie narzekała na możliwość wyboru, a dla mężczyzn bywała kumplem, przyjaciółką, powierniczką. Przez 4 lata była związana z pewnym znanym biznesmenem. Potem miała romans z właścicielem kwiaciarni z Krakowa.

Fakt, że oboje pasjonowali się dalekimi podróżami, to było jednak za mało, żeby planować wspólne życie. I wtedy pojawił się Jerzy Błaszczyk. Po powrocie z Egiptu zostali parą. Ona nie ukrywała radości, bo przecież zawsze chciała mieć rodzinę, która stanie się dla niej swoistą bazą. Marzyła, że nadal będzie żeglować po morzach, a potem stęskniona wracać na rodzinną wyspę. – Myślę, że każdy z nas powinien żyć tak, jak czuje, że jest mu dobrze – tłumaczyła dziennikarka. W kwietniu 2008 roku parze urodziła się córeczka Marysia.

– Na pierwszej wyprawie po urodzeniu dziecka uświadomiłam sobie, że jestem w tym momencie przede wszystkim mamą – przyznała wówczas Martyna Wojciechowska. Dlatego ograniczyła szalone plany. Nie wspinała się już na ośmiotysięczniki, nie ryzykowała życiem. Zamiast tego z zapałem… prasowała koszule ukochanego mężczyzny. Za to on coraz częściej jeździł na wyprawy, gdyż męczył się w czterech ścianach. Kawę z ulubionego kubka pani Martyna musiała pić sama, w pojedynkę dźwigała ciężar obowiązków.

To był początek kryzysu w ich związku

– Trudno im będzie go pokonać – martwił się jeden z ich wspólnych znajomych. – Szkoda, bo oni idealnie pasują do siebie. Wkrótce Jerzy Błaszczyk wyprowadził się z jej domu w Puszczy Kampinoskiej. Wspólnie czas spędzali tylko z córką. Gdy pani Martyna zdała pierwsze poważne egzaminy z macierzyństwa, los wystawił ją na kolejne próby. Najtrudniejszym momentem w jej życiu było przekazanie córce wiadomości o śmierci ojca. Jerzy Błaszczyk zmarł w lutym 2016 roku, przegrał z chorobą nowotworową.

– Zawsze radziłam sobie z panowaniem nad emocjami – zdradza podróżniczka. – To był pierwszy raz, kiedy płakałam przy Marysi jak nigdy wcześniej… Po tragicznym odejściu Jerzego Błaszczyka straciła nadzieję na to, że znajdzie jeszcze mężczyznę, który będzie dla niej oparciem. Zwątpiła, że ktoś taki się pojawi. Narzekała, że chyba nie nadaje się do życia w parze. Ale przed rokiem, ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu, poznała pewnego interesującego ratownika medycznego, członka beskidzkiej grupy GOPR. Znalazła w nim bratnią duszę…

Kategorie
Muzycy

Natalia Kukulska. Niełatwo o dobrą nianię

W opiece nad dziećmi gwiazda może liczyć na pomoc teściowej. Ale przydałby się ktoś jeszcze.

Na początku stycznia Natalia Kukulska po raz trzeci została mamą. Na świat przyszła kolejna dziewczynka (piosenkarka miała już syna i córkę), a rodzice dali jej na imię Laura. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie problem, który się pojawił.

Gdzie znaleźć odpowiednią nianię, osobę godną zaufania, która zapewni maleństwu profesjonalną opiekę? Na razie pomocą służy nieoceniona teściowa, która dba teraz o to, by nikomu z rodziny niczego nie brakowało. Przydałby się jednak ktoś jeszcze, ale wybór odpowiedniej osoby nie jest łatwy.

Przypomnijmy, że jej pierworodnym synem opiekowała się Maja Sablewska, która poznała piosenkarkę dzięki działalności w jej fanklubie. Z pracy Mai artystka była bardzo zadowolona i nawet w pewien sposób pomogła jej zaistnieć w show-biznesie. Pewnie jednak wolałaby teraz mieć mniej ambitną nianię.

Kategorie
Muzycy

Violetta Villas. Syn wreszcie odzyskał jej dom!

Zwrot w sprawie domu Violetty Villas w Lewinie Kłodzkim! Elżbieta B. (56), opiekunka zmarłej gwiazdy, już w nim nie mieszka. Krzysztof Gospodarek (61), syn artystki, gdy w grudniu zeszłego roku pojawił się w domu matki, nie zastał w nim pani Elżbiety.

– Porzuciła dom, zostawiła otwarty, więc wszedłem, zabezpieczyłem go i od tej pory w pełni zarządzam domem – mówi nam. – Nie wiem, gdzie jest pani Elżbieta, mogę się tylko domyślać, że u swojej siostrzenicy, może u jakiejś znajomej… – dodaje. Czy więc to koniec kilkuletniej walki o dom po Violetcie Villas?

Kilka lat walczyli w sądzie

Zmarła w 2011 roku artystka sporządziła testament, w którym cały majątek zapisała Elżbiecie B. Sąd jednak ten testament unieważnił i stwierdził, że jedynym spadkobiercą jest syn gwiazdy – Krzysztof. Elżbiecie B. trudno jednak było zaakceptować taki wyrok. Gotowa była opuścić nieruchomość, ale chciała za to ponad 50 tys. złotych, za rzekomo poniesione nakłady finansowe. Latem zeszłego roku Krzysztof Gospodarek wymienił zamki w drzwiach, więc Elżbieta B. rozbiła namiot na posesji. Gotowała na prowizorycznym grillu, myła się w pobliskim strumyku…

– Swoje już odcierpiałam, teraz chcę odzyskać to, co mi się należy za tyle lat opieki nad Violetką – mówiła wtedy opiekunka, która 10 miesięcy spędziła w więzieniu za nieudzielenie pomocy artystce w okresie bezpośrednio poprzedzającym jej śmierć. We wrześniu zeszłego roku zapadł wyrok, w którym sąd nakazał Elżbiecie B. opuścić dom Violetty Villas, ale jednocześnie orzekł o braku lokalu socjalnego dla opiekunki.

Kobieta złożyła apelację

Niedługo potem Elżbieta B., jak opowiadał nam Krzysztof Gospodarek, włamała się i ponownie zamieszkała w domu. Wyprowadziła się pod koniec ubiegłego roku. Wygląda na to, że na dobre. Bo, jak udało nam się dowiedzieć, apelacja Elżbiety B. dotyczyła jedynie decyzji mówiącej o braku lokalu socjalnego. Co dalej z domem diwy? Syn Violetty Villas wiele razy mówił, że chciałby, żeby powstało tam muzeum.

Lokalne władze też planowały upamiętnić piosenkarkę oklaskiwaną od Warszawy po Las Vegas. Prawie codziennie w pobliżu domu parkują autokary pełne turystów, którzy chętnie zobaczyliby, gdzie i jak mieszkała gwiazda. Jednak odzyskanie domu jest dopiero początkiem drogi. Dom Villas jest w złym stanie, remont z pewnością będzie trudny i kosztowny.

Kategorie
Muzycy

Kasia Kowalska martwi się o swoją córkę

Kasia niepokoi się o Aleksandrę, która mieszka w Londynie i zachłysnęła się wolnością.

Córka Kasi Kowalskiej (43) to prawie dwudziestolatka. Mieszka i uczy się w Londynie, w szkole dla przyszłych stylistów. Moda to wielka pasja córki piosenkarki. W tym światku Ola Kowalska czuje się coraz pewniej. Widać to na jej Instagramie.

Dziewczyna pozuje w śmiałych pozach. Głębokie dekolty, ponętne spojrzenia, rozchylone usta. Kasia, która nie ma przy sobie córki na co dzień, zaczyna obawiać się o przyszłość Oli. Zdaje sobie sprawę, że pięknej dziewczynie w jej wieku łatwo się pogubić, zachłysnąć możliwościami, zwłaszcza, kiedy jest się daleko od domu, a w świecie mody panuje wiele pokus.

Do tej pory matkę i córkę łączyły głębokie więzi. – Mama jest wspaniałą kobietą – podkreślała dziewczyna. A Kasia zawsze przypomina, że dzięki córce umie okazywać uczucia. – Ola nauczyła mnie mówić: „kocham” – podkreśla.

Jednak teraz nie jest jej łatwo do niej dotrzeć. Odległość robi swoje, a od kiedy Ola ma chłopaka, zupełnie pochłonęło ją nowe uczucie. Kowalska pamięta siebie, kiedy była w jej wieku. Urodziła ją gdy miała 24 lata. To był owoc wielkiego zauroczenia Kostkiem Joriadisem, z którym pracowała. Niestety miłość skończyła się po przyjściu na świat dziecka. Tata nie utrzymywał żadnego kontaktu z Olą.

Piosenkarka obawia się, że brak ojca w życiu córki mogły mieć wpływ na Aleksandrę, która próbuje teraz za wszelką ceną zdobyć uznanie i akceptację w oczach innych.

– Kasia martwi się, żeby młodzieńcza miłość, w którą Ola wchodzi z taką ufnością nie skończyła się rozczarowaniem, które zaważy na reszcie jej życia – mówi znajomy gwiazdy.

Kategorie
Aktorzy

Lucyna Malec. Wszystko dla córeczki

Narodziny chorej córki całkowicie odmieniły jej życie. Wkrótce potem odszedł od niej mąż, więc sama walczyła o szczęście dziecka.

Matka-Polka? To dla mnie wspaniałe określenie i bardzo prawdziwe. Świetnie się w tej roli czuję. Daje więcej satysfakcji niż zagranie najwspanialszej roli w teatrze – mówi Lucyna Malec. W jej przypadku te słowa mają szczególną wagę, ponieważ aktorka ma trudniejsze zadanie niż większość matek. Sama wychowuje nastoletnią córkę Zosię, która przyszła na świat z dziecięcym porażeniem mózgowym.

Starała się zapewnić córce szczęśliwe dzieciństwo, bo sama takie miała. Razem z rodzicami i dwiema siostrami mieszkała w Bielsku-Białej. Każde wakacje spędzała u dziadków pod Sandomierzem, lubiła biegać po bezkresnych łąkach, a zaszczepiona wtedy miłość do przyrody pozostała w niej na zawsze. Wieś to zapachy, smaki.

– Tak pysznej wędliny, jaką robił mój dziadek, już nigdzie nie znajdę – wzdycha. Z rodzinnego domu wyniosła też zasadę, której stara się przestrzegać i w życiu prywatnym, i zawodowym: lepsza straszna prawda niż najwspanialsze kłamstwo. Smykałkę do aktorstwa odkryła w sobie bardzo wcześnie.

Już jako trzylatka nie tylko wystąpiła na scenie, ale wręcz wywalczyła sobie rolę. Pozazdrościła swojej starszej siostrze, która występowała wtedy w zespole tanecznym. Potem trzymała się raz obranej drogi, chodziła na zajęcia aktorskie. Szło jej nieźle – do szkoły teatralnej dostała się za pierwszym podejściem.

Po studiach znalazła angaż w warszawskim teatrze Kwadrat. Przyszłego męża poznała podczas zbierania truskawek. W wakacje po ukończeniu szkoły teatralnej jak wielu młodych Polaków, wyjechały z siostrą do Szwecji, by trochę zarobić. Na plantacji poznała przystojnego studenta prawa.

– To ja za nim goniłam i to dosłownie – wspomina. – Chłopcy tak szybko pracowali, że już po chwili widziałam tylko ich plecy z daleka. Jej szło znacznie gorzej, bolały ją wszystkie mięśnie, a zebranych truskawek było znacznie mniej niż u innych.

– Pod koniec dnia myślałam, że to koniec mojej kariery zbieraczki truskawek – mówiła. I wtedy przystojny student oddał jej część swoich zbiorów, a potem zaprosił ją na obiad. Do Polski wracali już jako para. Nie spieszyli się ze ślubem, wzięli go dopiero po dziesięciu latach.

Wtedy też na świat przyszła ich córeczka Zosia. Przeżyli szok, gdy się okazało, że cierpi na dziecięce porażenie mózgowe. Lucyna kochała córkę bardzo, ale długo oswajała się z tym, że jej dziecko jest nieuleczalnie chore.

Jak wszystkie kobiety w podobnej sytuacji nie zdawała sobie sprawy, co ją czeka i jak będzie wyglądać jej przyszłość. Że choroba odmieni życie całej rodziny, bo osoby z porażeniem mózgowym potrzebują stałej opieki i rehabilitacji. Nie mogła też przewidzieć, że będzie musiała zmagać się z tymi problemami sama. Jej małżeństwo nie przetrwało tej próby, mąż odszedł.

Na szczęście zawsze mogła liczyć na wsparcie przyjaciół. Pomagało jej też to, że jest urodzoną optymistką i zawsze koncentrowała się na jaśniejszej stronie życia. Jak każdy człowiek miała chwile złości czy buntu, ale starała się nie tracić energii na pretensje do losu. Zamiast użalać się nad sobą, postanowiła działać. Zresztą nie miała innego wyjścia, bo nieustannie, każdego dnia musiała walczyć o swoją córkę.

Zapewniała jej potrzebną rehabilitację, ale też dbała o to, by miała normalne, radosne dzieciństwo. – Na dziecięce porażenie mózgowe nie ma lekarstwa, ale można złagodzić skutki choroby. Zaliczyłyśmy już tysiące terapii – mówi zatroskana. Potrzeby takiego dziecka są ogromne: rehabilitacja ruchowa, zajęcia logopedyczne, specjalne zabiegi. Od dziecka i od rodziców wymaga to ogromnego wysiłku, a także pieniędzy.

Lucyna Malec nigdy nie opowiadała publicznie o chorobie córki. – Dopóki pracuję, dajemy sobie radę. Nigdy nie prosiłam w mediach o pomoc. Wiem, że są ludzie bardziej potrzebujący ode mnie. Proszę jedynie moich bliskich i przyjaciół, by wpłacali 1 proc. podatku na konto Zosi, które ma w Fundacji Dzieciom „Zdążyć z pomocą” – kwituje aktorka.

To, że córka jest podopieczną fundacji, stanowi dla nich ogromne wsparcie nie tylko finansowe, ale też psychiczne. Dzięki temu obie czują, że nie są same. W prowadzeniu domu pomaga jej opiekunka, która zajmuje się Zosią, gdy ona jest w pracy. Pójście z mamą do teatru na wieczorny spektakl jest dla Zosi zawsze wielką frajdą.

– Siedzi w garderobie, podgląda teatr od kulis i jest szczęśliwa – opowiada aktorka. Świat show-biznesu nie jest dziewczynce obcy, była m.in. na festiwalu gwiazd w Międzyzdrojach. W wakacje już od lat jeżdżą razem na Kretę, zawsze w gronie przyjaciół. Zosia w ubiegłym roku świętowała tam swoje osiemnaste urodziny.

– W codziennym życiu córka wymaga ciągłej asysty, ale dojrzewa, rozwija się na swój sposób. Kocham ją nad życie – mówi Lucyna Malec. Wierzy, że ma Anioła Stróża, którego obecność odczuwa w swoim życiu na co dzień.

Nie chce mówić o relacji z Bogiem, bo uważa, że to sprawa niezwykle intymna, a jej wiara nie jest na pokaz. Ale prosi Go, by mieć dużo sił dla ukochanej córki.